Tekst

Czym jest teraz sztuka? Kim są artyści? Dlaczego potrzebujemy sztuki? I dlaczego artyści potrzebują... siebie?
Młoda dziewczyna z twórczym potencjałem w dość nieprzyjemnych okolicznościach spotyka doświadczonego życiem mężczyznę, którego dzieła są równie gorzkie i ciemne jak on sam. A życie staje się gorzkie i ciemne, gdy zajmujemy się równie paskudnymi sprawami. Czy dwie osoby z zupełnie innych światów odnajdą nić porozumienia? Czy pokazanie najgorszych stron swoich umysłów pomoże, czy tylko odstraszy?

Menu

piątek, 16 czerwca 2017

Epilog


Ostatnie dni, miesiące i lata ciągnęły się mu znacznie dłużej niż wszystkie poprzednie w jego życiu. Może to przez wcześniejsze wydarzenia? W każdym razie nikomu ani niczemu nie miał tej ślamazarności czasu za złe, gdyż najbardziej potrzebował teraz odrobiny spokoju, czasu na głębszy oddech, uporządkowania bałaganu, który sobie narobił, podejmując jedną złą decyzję za drugą.
Jednego dnia wrócił do swojego mieszkania w Warszawie i spakował wszystkie swoje rzeczy do kartonowych pudeł, niedługo później wystawił ogłoszenie o jego sprzedaży. Dwa dni potem rozpakowywał z kolei bagaże w nowym lokum na obrzeżach Poznania w towarzystwie swojego ojca. Nigdy nie spodziewałby się, że jeszcze kiedyś z nim zamieszka, tym bardziej w tym wieku, a o wiele bardziej go dziwiło, jak dobrze rozmawia mu się z rodzicielem. Wieczorem, kiedy usiedli przy stole, szczerze powiedzieli sobie, że na dobre im wyszły te lata rozłąki. Ojciec wydawał się być tego dnia w wyjątkowo dobrym humorze, natomiast Lambert wtedy jeszcze nie otrząsnął się po tym, co wydarzyło się między nim a Olą. Nie potrafił nawet zadzwonić do niej i powiedzieć, że się przeprowadza. Ale poinformował Mirona, więc niewątpliwie ta informacja trafiła i do niej, ale nie skomentowała jej, nie zadzwoniła, nie napisała. Nie wiedział, jak nazwać ich relację w tym czasie – byli pokłóceni? Sam nie wiedział, ale nie czuł do niej żalu, choć go zdenerwowała i zdziwiła swoim nagłym wybuchem, w gruncie rzeczy miała rację we wszystkim, co powiedziała.
Przez pierwsze tygodnie miał ochotę zapuścić korzenie w tym mieszkanku w Poznaniu. Polubił to spokojne miasto i miał też potrzebę ustatkowania się, znalezienia swojego miejsca w świecie. Nie chciał już więcej się przeprowadzać ani za granicę, ani inne miejsce w Polsce. Czuł się dobrze. Nie był samotny. Dobrze zarabiał. Dalej poświęcał się sztuce, choć nie tak aktywnie jak wcześniej. Zaczął wychodzić z domu, spotykać nowych ludzi. Poszedł na kilka językowych kursów i tam poznał wielu nowych, nawiązał trwalsze znajomości. Zaproponowano mu zrobienie wystaw, potem własnego kursu fotograficznego. Zgodził się i poznał kolejnych. Namówił ojca na podróż na Węgry ze zorganizowaną grupą, ostatecznie przekonując go zwiedzaniem winiarni. Tam również znalazł bliskie mu osoby. Nigdy by nie podejrzewał, że tak będzie wyglądać jego życie.
Nie udało mu się jedynie zapchać pustki, którą powinna wypełniać partnerka, kobieta, obok której kładł by się spać i obok której by się budził każdego dnia. Chciał wierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone. Jakaś mogłaby chcieć go z wyrachowania, ciągle dobrze się przecież trzymał, miał pasje i prace jednocześnie, więc właściwie mógłby wybierać. Między młodszymi i starszymi – ciągle oglądał się za tymi młodszymi bez wielkiego bagażu doświadczeń. Ostatnim, czego by chciał od kobiety, to kolejny ciężar wspomnień, który by na niego przeszedł, bo nie potrafiłby ignorować problemów partnerki. Myśląc o nich, czasami w głowie widział Olę, ale szybko te wizje odganiał. Choć to dziewczyna zaprawdę urzekająca, nie odpowiednia dla niego, ale odpowiednia dla kogoś innego.
        Bo czy Mironowi i Oli mogło wieść się inaczej niż dobrze? Lambert nie zerwał z nimi kontaktu, a z Mironem współpracy i widywali się mniej więcej raz na miesiąc. Pół roku zajęło wrócenie do normalnego stanu rzeczy, do tego sprzed wyjazdu do Tokio. Wszyscy dzielnie znieśli chwile niezręcznego milczenia, zmieszanych spojrzeń, setek pytań zadawanych Oli przez Lamberta, na które ona nie odpowiadała. Do tej pory nie dowiedział się, dlaczego wtedy nagle zniknęła i zapewne już się nie dowie – oboje prawie o tym zapomnieli, a Miron nigdy się nie dowiedział.
Minęły cztery lata, a on stał się innym człowiekiem. Nie zupełnie innym, bo nigdy nie pozbędzie się do końca swojej zgryźliwej, cynicznej natury, ale na pewno zyskał wiele dzięki dziesiątkom radykalnych zmian. Niedawno, można powiedzieć, znalazł i kobietę: młodszą o dwa lata, piękną i mądrą, zarówno do tańca jak i do różańca. W ciągu kilku miesięcy przeżył z nią więcej niż z kimkolwiek innym, a z początku nawet nie zamierzał ciągnąć tej relacji, a liczył tylko na przygodny seks na domówce u dobrego znajomego. Wyszło jednak zupełnie inaczej, bo zwyczajnie nie mógł przestać o niej myśleć – o jej zadziorności, bystrym błysku w oku, boskim ciele, swoistym spokoju wymalowanym na twarzy. Drugą wspólną noc spędzili na Mazurach nad jeziorem, podziwiając gwiazdy. Przynajmniej z początku. Wtedy Lambert czuł się naprawdę szczęśliwy i spełniony, jednocześnie modlił się, by nie zepsuć tego, co udało im się razem stworzyć.
         A co z Olą i Mironem? Z początku wszystko miało zostać, tak jak Lambert to pamiętał. Dziewczyna poszłaby na studia na anglistykę, a Miron wiódłby dalej swoje życie, biorąc wszelakie zlecenia jak freelancer. Wywróciło się to jednak do góry nogami, gdy niedługo po maturach okazało się, że Ola jest w ciąży. Żadne z nich, co prawda, tego nie planowało, po chwili szoku i strachu została im już tylko radość. Nie mieli wątpliwości po czterech latach związku, że wytrwają ze sobą następne lata albo nawet całe życie. Razem z dzieckiem.
Lambert, kiedy się o tym dowiedział, pierwszy raz od bardzo dawna poczuł naprawdę głębokie wzruszenie. Od razu przyjechał do Warszawy, żeby im pogratulować. Przez długi czas nie mógł zmieścić tego w swojej małej głowie. Nie zdziwił go Miron, ale to, że ta drobniutka dwudziestolatka nosi już pod swoim sercem ich dziecko. Ciągle widział w niej dziewczynkę, którą trzeba się opiekować i dbać o nią, ale w końcu uświadomiła mu, że jest dorosła i odpowiedzialna, że nie potrzebuje od niego niczego poza przyjaźnią, że ma Mirona w każdej ważnej chwili swojego życia. Przyznał jej rację i przytulił wtedy mocno, jak tego pamiętnego dnia w Tokio. Łzy szczęścia cisnęły mu się do oczu.
W czerwcu znowu przyjechał ze swoją już partnerką, Klarą, w to samo miejsce na Mazury. Rozbili sobie namiot i położyli się w tym samym miejscu co dwa miesiące temu i znowu podziwiali gwiazdy. Trzymał ją za rękę, przeplatał jej palce ze swoimi.
– Kim ona jest dla ciebie? – wykorzystała chwilę milczenia, gdy Lambert opowiadał o Oli i Mironie.
– Sam nie wiem... – Zamilkł na chwilę. – Nie jest jak przyjaciółka... Bardziej jak córka. Nie chcę jej uznania, sympatii, chcę się o nią troszczyć, nawet jeżeli ona tego nie chce. Byle była bezpieczna i szczęśliwa.
– To... nawet urocze – stwierdziła, patrząc na niego z boku. – Pewnie byłbyś świetnym ojcem, skoro potrafisz tak dbać o kogoś, z kim nawet nie jesteś spokrewniony.
– Sugerujesz coś? – Zaśmiał się.
– Może...
Klara uśmiechnęła się i złożyła kolejny pocałunek na miękkich wargach ukochanego bruneta.


♦♦♦


I tak właśnie historia dobiegła końca. Przyznam, że nie wyszła na tyle dobrze, jak zakładałam na początku i po prostu pod koniec zaczynałam się z nią męczyć. Teraz wiem przynajmniej, że obyczajówki nie są moją mocną stroną i lepiej skupić się na fantastyce. Jestem w trakcie pisania paru opowiadań, więc na pewno prędzej czy później znowu zacznę coś publikować. 
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy dotrwali do końca ;)

czwartek, 8 czerwca 2017

Rozdział 13


Gdy następnego pięknego dnia w Tokio otworzył oczy, zobaczył ją na swoim łóżku w drugim końcu apartamentu. Małą, mokrą i zziębniętą. Wyskoczył z pościeli jak oparzony, zapomniał nawet o tym, że ma na sobie tylko bokserki i pokazał jej się półnago. Podbiegł do niej i bez żadnego pozwolenia złapał ją w ramiona. To był ich pierwszy tak bliski kontakt ciał. Nigdy się nie dotykali, żadnych nawet niewinnych gestów.
Dziewczyna mocno się wtuliła w jego nagi tors, mocząc go świeżym deszczem, a kilka łez spłynęło jej po policzkach i spadło na jego ramiona. Mężczyzna wysoko podniósł ją w przypływie radości i ulgi, ciągle mocno do siebie tuląc. Jemu też łzy cisnęły się do oczu, ale nie miał ochoty się nimi zamartwiać. Męski honor stał się w obliczu jej powrotu zupełnie nieistotny.
Odstawiwszy ją z powrotem na ziemię, począł całować po twarzy: w policzki, czoło, brodę, nos, powieki... Cały czas przypadkiem nie mógł natrafić na jej usta.
– Gdzieś ty była? – zapytał cicho, jakby bojąc się, że donośniejszy ton ją spłoszy.
Dziewczyna nic mu nie odpowiedziała, mocniej tylko zacisnęła ramiona wokół jego klatki piersiowej. Lekko dygotała, ale nie słyszał jej płaczu ani nie widział twarzy. Nie pozwoliła mu bezpośrednio widzieć swojej słabości tak, jak ją niegdyś uczył. W tej chwili tego żałował – chciał zobaczyć jej oczy, wszystko, co w nich chowała, ale nie mógł przez własne, idiotyczne rady. Czuł się, jakby zabił w niej coś ważnego.
Odkleił się od niej i chwycił jej twarz w dłonie. Ola spuściła wzrok.
– Powiesz mi, co się stało? Nic ci nie jest? – dopytywał z nienaturalną dla siebie cierpliwością i poruszeniem. – Albo komuś innemu? Nie wiem... Mironowi? Komukolwiek?
Na dźwięk imienia ich przyjaciela zadrżała, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie. Lambert pomyślał, że cały incydent może przynajmniej w części wiązać się z jego młodszym współpracownikiem, a o cokolwiek chodzi Oli, raczej nie powinien o to pytać.
– Jutro wracamy – powiedział. – Zapomnijmy o wszystkim... – Westchnął. – Nikt mi nigdy nie narobił takiego strachu.
– Przepraszam – odezwała się w końcu.
– Już nieważne. Zapomnijmy, zapomnijmy...

          ♦

Mimo że wróciła cała i zdrowa, Lambert cały czas się denerwował. Nie dowiedział się, o co jej chodziło, dlaczego zniknęła na ponad dobę bez słowa. Wzbudziła w nim mnóstwo paskudnych uczuć, a po tym dalej nie mógł się otrząsnąć. Musiał się dowiedzieć, co się z nią działo, ale najpierw potrzebny był czas. Sama musi wrócić do normalnego stanu, oboje powinni nabrać dystansu.
Chociaż wrócili już do Polski, Ola nie przestawała go zaskakiwać. Na lotnisku zapytała, czy nie mogłaby u niego przenocować. Lambert nie zadawał pytań, po prostu się zgodził. Było popołudnie, oboje zmęczeni lotem myśleli tylko o chwili snu. Ona jednak ciągle zachowywała się nieswojo, irytując go tym, że nie zna przyczyny tego stanu. Nie odzywała się, jeżeli nie musiała, patrzyła na niego jakby spode łba, wrogo, całkiem inaczej niż kiedykolwiek wcześniej. Na każde uniesienie jego głosu mocno, choć na krótko, krzywiła się na twarzy. Wcześniej wydawałoby się, że to dla niej nic dziwnego, że się przyzwyczaiła do tego, jaki jest.
Może cały problem leży we mnie?, myślał Lambert.
Kiedy oboje znaleźli się w jego mieszkaniu, atmosfera nie należała do przyjemnych. Mężczyzna zrobił im coś na szybko do jedzenia, napisał do Mirona, że już wrócili, tak jak wcześniej mu obiecał i, chcąc uwolnić się od kłopotliwego towarzystwa dziewczyny, poszedł wziąć prysznic. Wyszedłszy z łazienki, zobaczył, jak dziewczyna opiera się o bok szafy na książki i patrzy w jego stronę. Jej oczy wyrażały wtedy tak wiele na raz, że nie mógł tego pojąć. Spoglądał na nią przez chwilę w ciszy, nie umiejąc odezwać się słowem ani zrobić czegokolwiek. Zamurowało go.
– Zrozumiałam coś w końcu – zaczęła, biorąc głęboki oddech. Głos miała twardy, jakby nie był jej.
– Co zrozumiałaś? – Zrobił niepewny krok w przód.
– Ciebie... Wszystko, co mówiłeś i czego nie powiedziałeś. – Gwałtownie odepchnęła się od szafy i podeszła do niego z wyrazem zaciętości na twarzy. – Że dla mnie ani dla Mirona nigdy nie byłeś sobą. Wmawiałeś nam, że przez sztukę uciekasz od siebie. Ja myślę, że już dawno uciekłeś i nawet nie zdążyliśmy poznać człowieka, od którego uciekałeś. Kim ty jesteś i czemu nigdy nie bywasz sobą? Potrafisz tak pięknie uczyć, a sam jesteś nikim.
Ola wzięła głęboki oddech, znowu obdarowała go nieprzyjaznym spojrzeniem i wycofała się na poprzednie miejsce, zwiększając między nimi chłodny dystans. Lambertowi wrosło ciśnienie, ale starał się tego nie okazywać. Zaskoczył go taki nagły wylew słów. Wiedział, że nie skończyła mówić, więc posłał do niej wyzywające spojrzenie i czekał.
– Wstydzisz się... Udajesz kogoś innego, bo wiesz, że nikt by cię nie zaakceptował, ale nie wiem, czy zauważyłeś, ale inny też jesteś sam. Z nas zrobiłeś tylko narzędzia do swojej pracy, którą wzniosłeś ponad wszystko i mówisz sobie, że tak ma być. Aż boli mnie na ciebie patrzeć. Z początku nie wydawałeś się taki, dopiero po czasie...
– ...mnie znienawidziłaś?
– To już ty powiedziałeś.
Dziewczyna oparła się ciężko o szafę i spuściła w końcu z niego wzrok. On oddychał głęboko, czując w sobie obrzydliwą mieszankę wściekłości i rozpaczy. Nie widział, co pierwsze na niego wpłynie, ale czuł w sobie, że to nieuniknione i nie da rady dłużej ze sobą walczyć.
– Wiesz, kiedy to zrozumiałam? Wczoraj. Wtedy, gdy zobaczyłam, że ciebie naprawdę coś może obchodzić. Nie powstrzymywałeś się przed niczym chyba po raz pierwszy, nie okłamywałeś siebie ani mnie... – Spojrzała na zaciskające się pięści Lamberta. – Po co to wszystko?
Mężczyzna zamknął na chwilę oczy i głośnym oddechem starał się uspokoić.
– Chyba nie oczekujesz, że zacznę ci się teraz zwierzać? – powiedział najspokojniej, jak umiał, ale nie bez złości podszytej kpiną. Coś w środku usilnie chciało wyprzeć wszystko, co powiedziała.
– Wszystko mi jedno.
Ola przełknęła głośno ślinę i, zabrawszy swoją walizkę z podłogi, opuściła jego mieszkanie. Chciała już nigdy tam nie wrócić.

poniedziałek, 22 maja 2017

Rozdział 12


Trzy dni później oboje siedzieli w opłaconym samolocie pierwszej klasy. Ola nie spodziewała się, że nawet nie będzie musiała specjalnie przekonywać rodziców do tego wyjazdu. Wyglądali na bardzo ucieszonych, że ich córka będzie pozować do znanego azjatyckiego magazynu. Początkowo patrzyli podejrzliwie na Lamberta, ale gdy ten pokazał im przesłaną umowę i nakłamał, że ma żonę, nie mieli już wątpliwości. Lambert stwierdził, że mają duże parcie na sławę i pieniądze, ale jednocześnie wyraził swoją aprobatę dla niej, że nie ma podobnego systemu wartości, a wręcz przeciwnie. Przy pracy z nim i Mironem, podobnie jak oni, posługiwała się pseudonimem, który nikomu nie mógł nic mówić. W dodatku nie brali pieniędzy za swoją pracę, chyba że ktoś zechciał być ich sponsorem i wspierać to, co robili, najczęściej przesyłając im różne sumy pieniędzy przez strony internetowe stworzone do takiego wspierania artystów. Wpływ patronów był zauważalny przy każdym kolejnym projekcie. Nadambitność Lamberta także przynosiła coraz to lepsze efekty.
W dniu wyjazdu mężczyzna wydawał się trochę nieswój. Ola to zauważyła – jego rady w odgadywaniu uczuć innych, których jej kiedyś udzielił, stały się do tego kluczem w wielu życiowych sytuacjach, także tego dnia. Czarnowłosy był mniej pewny siebie i swojej wartości, denerwował się, tarł sztywno ręce, jego typowe wygadanie zastąpiło lakoniczne odpowiadanie pół-zdaniami na zadane pytania, gdzie mógłby przecież wiele powiedzieć. Obserwowała go przez całe godziny lotu do Tokio. Taki widok należał nie tylko do dziwnych, ale i niepokojących. Każdy ruch, który nie wpasowywał się w kanon jego nietypowości, uznawała za podejrzany. Działo się jakby coś złego, niedobrego.
– Wszystko w porządku? – zapytała w końcu po upływie kilku godzin spędzonych na obserwowaniu jego zachowań.
Lambert spojrzał na nią podejrzliwie, trochę niepewnie.
– Tak, tak. Jestem tylko zdenerwowany.
To na pewno nie to, jednak już o więcej nie pytała. Wiedziała, że nie udzieli odpowiedzi, jeżeli będzie zbyt natrętnie o to wypytywać.
Ola zaczęła się denerwować dopiero, gdy wylądowali w centrum Tokio. Po chwili jednak uspokoił ją gwar wielkiej, przeludnionej metropolii. Na parkingu przed lotniskiem czekał na nich czarny, długi samochód – limuzyna obstawiona przez panów w czarnych garniturach, którzy wzięli ich bagaże i otworzyli im drzwi. Takiego widoku ich warszawskie oczy jeszcze nie widziały. Lambert był wręcz przyzwyczajony do wszelkich niewygód w czasie podróży. Po kilku minutach znaleźli się pod wielkim hotelem, gdzie także otwieranie drzwi i noszenie bagaży nie należało do ich problemów. Ich pokój był wielki, wysoko położony, z widokiem na dużą część Shibuyi.
Gdy Ola zajęła się bieganiem w kółko i ekscytowaniem się wszystkim, Lambert zatopił się we własnych, niespokojnych myślach. Wziął najbliższe krzesło i usiadł na nim przy oknie. Oparłszy się łokciem o parapet, podziwiał widoki za oknem i przez chwilę można by pomyśleć, że wcale nie cieszy się, że jest w tym miejscu, co wiele osób utożsamiałaby z sukcesem, a wewnętrznie coś go bardzo boli.  Rzecz w tym, czy jego troski miały związek bezpośrednio z Tokio? Wiązała się z nim jakaś nieprzyjemna historia? Tego już nie wiedziała.
Odrzuciła tę opcję, gdy Lambert zapytał:
— Idziemy zwiedzać?


Przyszła kolej na sesję zdjęciową. Ich praca na pierwszy dzień: sesja artystyczna, wbrew pierwszym pozorom nie mająca nic wspólnego z modą, jednak miał im z jakiegoś powodu towarzyszyć azjatycki projektant. Polegała na zestawieniu dwóch różnych kobiet na tle slumsów Tokio, gdzie mieli pójść w towarzystwie ochroniarzy po ukończeniu całych przygotowań. Lambert nie spodziewałby się nawet, że Tokio może mieć tak fatalne strony, a raczej odrzucał takie opcje zafascynowany wyglądem znanej dzielnicy miasta, ułożeniem Japończyków i ich dbałością o wspólne dobro, by nikt nikomu nie musiał się naprzykrzać. Robił to, co zawsze – dbał, by zdjęcia wyszły dokładnie takie, jakie powinny być, nie bał się, choć nigdy nie miał na głowie tak ważnego projektu. Więcej czasu niż na przygotowania spędził na obserwowaniu Oli, której daleko było do stoickiego spokoju. dopiero w towarzystwie miłych asystentek, makijażystek i innych osób, z profesji Lambertowi mniej znanych, zdołała się rozluźnić przy okazji przyjemnych rozmów.
Przy wyjściu spotkali wspomnianego wcześniej projektanta. Pochodził z Chin, ubrany był, jak na gust Lamberta, zdecydowanie zbyt krzykliwie, ale stwierdził, że tutaj, tak czy inaczej, to on jest tym gorzej ubranym i nie znającym się na modzie. Postanowił więc nie raczyć go niczym oprócz serdecznego przywitania. Cieszył się, że przynajmniej nikt nie patrzył krzywo na jego prostotę w wyglądzie i ubiorze, czego z początku się spodziewał.
– Wyglądasz jak mały aniołek! – wykrzyknął Chińczyk na widok Oli w białej, błyszczącej sukni. Dziewczyna na ten komplement tylko uśmiechnęła się niepewnie, spoglądając na Lamberta. Nie wiedziała jednak, kto ją uszył.
Istotnie, Ola wyglądała anielsko. Lambert po cichu się tym zachwycał, zerkając to na ekran włączonej już lustrzanki, to na nią. Wszystkie inne kobiety wokół były niczym przy niej. Kompletnie nie pasowała do klimatu slumsów jako mała istotka ubrana w piękną, białą suknię, ale w tych chwilach Lambert nie mógł przestać na nią patrzeć. Czuł też, że zdjęcia, które dziś zrobi, na długo zostaną w jego pamięci i często będzie do nich powracał.
Wszystko toczyło się, jak powinno. Modelkom niczego nie trzeba było powtarzać dwa razy, Ola idealnie odnalazła się w swojej roli przed kamerą, a Lambert robił jedne z lepszych i ciekawszych zdjęć w swoim życiu jak do tej pory. A teraz miał już tylko szersze perspektywy!
Z równowagi musiał wyprowadził go oczywiście projektant między jednym a drugim przyciśnięciem spustu migawki. Musiał przyjść, pochwalić modelki i niby chciał poprawić leżącą na Oli sukienkę, jednak było to zamierzone dotykanie jej, co nie uszło uwadze Lamberta, mimo że wyglądał na bardzo zajętego gmeraniem przy lustrzance. Ręce Chińczyka kierowały zupełnie nie tam, gdzie przyzwoitość pozwalała.
– Czy mógłby pan zająć się sobą? – warknął zdecydowanie zbyt donośnie i niesympatycznie. Projektant wzdrygnął się lekko, zdziwiony nagłym uniesieniem głosu, i oddalił się kilka kroków, podnosząc dłonie, jakby ktoś chciał do niego strzelać.
Lambert w ten sposób dał wyraz niemal zwierzęcym instynktom. Gwałtowność jednego wyraźnie dała znać drugiemu, że ona należy do tego pierwszego i nikt nie powinien się do niej zbliżać. Tak też faktycznie czuł to Lambert, jakby tutaj Ola należała do niego i miał za zadanie zapewnić jej bezpieczeństwo.
Sesję zakończyły gromkie brawa skierowane w stronę Lamberta i obu modelek. Wszyscy byli zadowoleni z kilku godzin pracy, którą tego dnia wykonali. Teraz mieli dwa dni na zwiedzenie Tokio i robienie innych zdjęć okolicy. chcieli poszukać ciekawych miejsc, niekoniecznie najpopularniejszych zakątków. Na tym upłynął im drugi dzień.


Trzeciego dnia Lambert obudził się w pustym pokoju. Wszystkie rzeczy Oli leżały na swoim miejscu łącznie z piękną, biała sukienką, którą oczywiście zatrzymała. Niby wszystko w odpowiednim porządku, ale jakby pozamieniane. Poczuł, że coś jest kompletnie na opak.
Oli nie było nigdzie w mieszkaniu. Pomyślał, że może wyszła na chwilę, ale mijały minuty, godzina, dwie, a jej ani widu, ani słychu, żadnej wiadomości. Telefon zostawiła, więc nie zamierzała daleko ani na długo wychodzić. Przecież zawsze miała go przy sobie! Mógłby zadzwonić do niej o czwartej w nocy w weekend i z pewnością by odebrała. Wybiegł z hotelu i zaczął jej szukać z sercem próbującym się wyrwać z piersi. Przemieszczał się ulicami, które zwiedzali poprzedniego dnia, pytał ludzi. Wyglądała przecież tak charakterystycznie, zwłaszcza wśród Japończyków, ale mimo to nikt jej nie widział. Wieczorem wrócił do hotelu, zajrzał do pokoju, a jej dalej nigdzie nie zobaczył. Zrezygnowany, zmęczony i głodny poszedł do recepcji i zgłosił zaginięcie. Nie mógł z tym zwlekać już dłużej, a myślał o tym już od rana.
To jego ostatnia nadzieja. Wrócił do pokoju i postanowił zdać się na kompetencje tokijskiej policji. Sam, mimo że nie jadł nic od doby, nie mógł wcisnąć w siebie ani kęsa. Żołądek skręcał mu się boleśnie, ale niespokojne myśli zatrzymały go w pokoju. Wziął zimny prysznic i, nie dbając nawet o to, aby się ubrać, rzucił się na łóżko. Zakrył twarz dłońmi i ostatkiem sił powstrzymał napływające do oczu łzy. Nie wiedział już nawet, o czym myśleć. Przerobił już w głowie każdy mniej lub bardziej realistyczny scenariusz. Ola mogła mieć znowu tego fatalnego pecha, że ktoś ją pobije, skrzywdzi. W Polsce znano ją jako córkę biznesmenów, milionerów, w Japonii poznawano jako egzotyczną, młodziutką modelkę. Mogła okazać się łatwym łupem.
Ta dziewczyna była niesamowita. Chyba nikt nigdy nie wzbudził w nim tak silnych, gwałtownych emocji. Nigdy o nikogo się tak nie bał jak o nią teraz. Nikt nie wywoływał u niego łez bezradności. Czuł się jakby coś w jego życiu nagle gwałtownie zmieniło kierunek, przyprawiając o zawrót głowy.
Żeby nie wracać do tego, co mogło jej się przydarzyć, ciągle przywoływał ich ostatnią rozmowę z poprzedniego dnia.


– Tyle mnie nauczyłeś, Lambert – mówiła – tyle o swoim rozumienia świata, sztuki. A ja dalej nie umiem odpowiedzieć na najprostsze pytania. Czym jest sztuka, Lambert?
– Sam tego nie wiem. Dla każdego czymś innym, dla każdego ma inne znaczenie. Dla mnie jest odskocznią od codziennych zajęć, nawet od samego siebie. Jest pięknem, zagadką, tym, co najważniejsze i bez czego człowiek nie może żyć... Tak źle jest być twórcą. Nie można się terapeutyzować sztuką, wbrew pozorom, to tak nie działa. To droga ku szaleństwu. Czasami czuję się winny, że wciągnąłem we własne szaleństwo ciebie i Mirona. Oboje byliście czystymi ludźmi bez trosk. Czasami żałuję. Chyba sztukę powinno się robić tylko samemu, zniszczyć sobie życie w samotności. Tak, tak powinno być.
– Nikt nie dał mi tak wiele jak ty, Lambert.
– I to mnie boli. Powinnaś natrafić na lepszych, bardziej wartościowych ludzi w swoim życiu. Takich, którzy nie będą cię krzywdzić...

poniedziałek, 15 maja 2017

Rozdział 11


– Myślisz, że to dobra decyzja?
Miron wpatrywał się w nią i gładził jej drobną dłoń, leżąc obok na łóżku w swoim skromnym mieszkaniu wyjątkowo tego dnia czystym i posprzątanym. Do piersi przyciskał czarny, gruby notes przeznaczony na wstępne wersje jego wierszy, które chciał jej pokazać i zapytać o opinię i odczucia. Wobec jego tworów zawsze miała bardzo bogate przemyślenia, lubiła zastanawiać się nad tym, co miał na myśli, dobierając takie a nie inne słowa, odczytywać z nich jego uczucia.
– Całą noc o tym myślałam.
Myślała, mimo że już się zgodziła. Miała mnóstwo wątpliwości, Lambert ją zaskoczył, a ona nie była profesjonalną modelką, w dodatku takich Lambert znał co nie miara. Dlaczego ją poprosił? Przemyślał to chociaż? Nie miała o niczym bladego pojęcia, może znała tylko kilka wskazówek kiedyś jej udzielonych i trików ułatwiających korzystne wyjście na zdjęciu. Teraz miała jeszcze większe wątpliwości, widząc reakcję Mirona. Jego twarz się nie zmieniła, nie uśmiechnął się, nie ucieszył, nawet nie próbował udawać radości. On – wiecznie beztroski i rozradowany życiem człowiek.
– Nie powinnam jechać? – zapytała, wtulając się w jego ramię. Nagle mimo tej bliskości poczuła się, jakby panował między nimi ogromny, chłodny dystans.
– Nie podoba mi się to, skarbie – zaczął. – Ledwo dostał propozycję, a już wie, że chce zabrać ciebie, mimo że poznał już wcześniej mnóstwo doświadczonych modelek. Wątpię, żeby wszystkie wkurzałyby go tak bardzo, że nie zniósłby ich towarzystwa przez kilka dni w Tokio. Coś mi tu śmierdzi, to nie w jego stylu... Lubi mieć wszystko przygotowane, zaplanowane i pewne.
– Przecież nie zrobi mi krzywdy...
– Skąd możesz to wiedzieć? – Miron podniósł się do pozycji siedzącej, zrzucając ją tym ze swojego ramienia i westchnął głośno. – Lambert potrafi być nieobliczalny, gwałtowny, sama wiesz. W dodatku ciebie traktuje szczególnie, kto wie, jak jeszcze to szczególne traktowanie może się ujawnić. Nie zdziwiłbym się, gdyby chciał cię...
Zamilkł, słowa utkwiły mu w gardle. Uciekł wzrokiem od dziewczyny i wbił go gdzieś w podłogę.
– Mówisz tak o nim – odezwała się – a przecież się przyjaźnicie.
– To, że się przyjaźnimy, nie znaczy, że nie widzę jego wad i skłonności. Wręcz przeciwnie. I tak zrobisz, co uważasz, i tak pojedziesz, to dla ciebie szansa na coś więcej, ale jeżeli on skrzywdzi cię jakkolwiek podczas tego wyjazdu, to przysięgam, że go zatłukę. Mam gdzieś, że mi płaci i mnie uczy, że zawsze był dla mnie jak mentor. Po prostu go zabiję.
Ola drgnęła na jego słowa, wnętrzności skręciły jej się ze zdenerwowania. Nie mogła puścić mimo uszu tego, co mówił Miron, nie tylko dlatego, że był dla niej ważny, ale po prostu miał rację.
Chłopak z powrotem zwrócił na nią wzrok i widząc jej zmieszaną, zlęknioną twarz, odłożył notes na bok i przytulił ją do siebie, złożywszy delikatny pocałunek na czole. Dziewczyna schowała się w jego ramionach. Nie chciał już więcej mówić i dokładać jej stresu ani przekonywać, aby nie jechała. Wiedział, że to szansa i, jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, 
oboje zdobędą rozgłos. Może nie powinien też snuć takich domysłów na temat Lamberta i jego możliwych zamiarów? Może on faktycznie na celu zawsze miał tylko jej dobro i nawet chociażby nie umiał jej tego przekazać w odpowiedni sposób? Nigdy nie zauważył, by chciał naruszyć jej osobistą przestrzeń, nawet nie zdarzało mu się jej dotykać. Nie zmieniało to jednak faktu, że Miron chciałby mieć ją ciągle na oku, pilnować, aby nic jej się nie stało. Pewnie nie powinien się wtrącać, był tylko jej chłopakiem, a nie ojcem czy starszym bratem, nie miał prawa kontrolować wszystkiego, co robi.
– Chyba trochę za bardzo się przejmuję – powiedział po chwili. – Po prostu się o ciebie martwię, wybacz. Życzę ci jak najlepiej, rozwijaj się dalej. Z Lambertem masz duże możliwości.
Cmoknął ją w usta.
– Przeczytasz mi w końcu te wiersze? – zapytała z uśmiechem.


Przebił igłą kolejny raz delikatny materiał i przeciągnął jasną nić. Jeszcze kilka takich pociągnięć i będzie gotowa. Napracował się nad nią, nigdy nie pracował nad tak wymagającym ubiorem, prawie jakby robił prawdziwą suknię ślubną, choć na pewno nie był tak zdolny, jak ci, co zajmowali się tym z zawodu. Sięgała kostek, cała była biała, rozkloszowana, bez rękawów czy ramiączek, z wyprofilowanymi piersiami, od talii do góry materiał wyłożony drobnymi kryształkami odbijającymi każdy najmniejszy promyk światła. W pełnym słońcu wręcz oślepiała i dokładnie o to mu chodziło. Sesja miała na celu zestawienie dwóch kobiet: młodą, szczupłą, pewną siebie i fizycznie idealną oraz starszą, niemal otyłą, cieleśnie już zniszczoną przez upływ lat.
Zawsze podobały mu się zestawienia na podstawie kontrastu, lubił się w nim zatracać, dziwić, jak wiele różnic może dzielić ten sam, jeden gatunek ludzki. Tyle nas jest, a każdy zupełnie inny. Rozkochiwał się w kontrastach, chociaż jeszcze bardziej kochał sztukę przedstawiającą okrucieństwo – to najlepiej przedstawiało jego pesymistyczną, gorzką wizję świata, gdzie niemal nie widział pozytywów.
Nie mógł się doczekać reakcji Oli, postarał się bardziej niż kiedykolwiek. Całą swoją uwagę skupił znowu na przyklejaniu ostatnich brylancików.
Aż nagle usłyszał głośne pukanie do drzwi i prawie upuścił tubkę z klejem. Położył ją na skrawku materiału na stoliku, żeby nie polepić niczym podłogi i podszedł do drzwi. Nie spodziewał się nikogo, a jednymi osobami, które mogłyby chcieć go odwiedzić to Ola i Miron, ale że nikt nie dzwonił, mógłby to być tylko ktoś z sąsiadów. Przeczesał palcami nieułożone włosy i otworzył drzwi.
Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, gdy zobaczył przed sobą dobrze znaną postać i smukłą, wysoką sylwetkę, siwe, choć gęste włosy, twarz o ostrych rysach pokrytą zmarszczkami, ciemne oczy – jego oczy. Nabrał nerwowo powietrza, gardło zacisnęło mu się w ciasny supeł jak w najgorszej fazie płaczu, uniemożliwiając wypowiedzenie słowa, poczuł charakterystyczne pieczenie oczu, zwiastujące to, czego większość mężczyzn się wstydzi.
– Witaj, synu – powiedział mężczyzna, mierząc go wzrokiem. Głos miał spokojny, melodyjny, taki jak Lambert zapamiętał. Pamiętał nawet, gdy ten głos wyśpiewywał mu kołysanki na dobranoc w dzieciństwie. – Mogę wejść?
Lambert cofnął się w krok, pozwalając mu przekroczyć próg ciasnego mieszkania. Ojciec niewiele się zmienił przez ostatnie lata, tylko trochę posiwiał, ale wyglądało na to, że dalej trzymał formę.
– Co tu robisz? – wydusił w końcu. – W ogóle w Polsce?
– Przyjechałem odwiedzić syna – powiedział, rozglądając się po pokoju, aż napotkał białą suknię uszykowaną dla Oli. – Bierzesz ślub?
– Nie – odparł od razu zdziwiony pytaniem. Odchrząknął. – To do sesji. Do magazynu.
– Czyli miałeś rację, że da się wyżyć po tej całej akademii filmowej, z fotografii i tak dalej. Przyznam, że długo w ciebie nie wierzyłem, tak samo jak w to, że znajdziesz żonę i założysz rodzinę.
Lambert patrzył, jak siwowłosy rozsiada się na fotelu na środku sypialni połączonej z salonem. Nie odzywał się ani słowem, nie pozwalał mu szok – wizyta kogokolwiek z rodziny po tylu latach była abstrakcyjna, nie liczył na to, nawet tego nie potrzebował, żył tak, jakby nie miał rodziców, a nagle spotkało go takie zaskoczenie. Teraz jego ojciec wodził wzrokiem po wszystkim w ich zasięgu wzroku, aż w końcu przeniósł go na niego. Ciemne oczy, bystre spojrzenie, nie sposób przed nim kłamać.
– Szczęśliwy chociaż jesteś? – zapytał mężczyzna. Lambert spuścił wzrok w geście zakłopotania i pokonania, chociaż nie wiedział, czym ojciec go pokonał, ale tak poczuł się od razu, gdy go zobaczył w progu swojego mieszkania. Dawno tego nie doznał i nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, czy da mu to cokolwiek wartościowego, czy tylko kolejną nieprzespaną noc.
– Błagam... – żachnął się cicho.
– No tak, tak, znowu zadaję trudne pytania...
– Czemu tu przyjechałeś? – Lambert zdobył się na bardziej zdecydowany ton.
– Powiedziałem ci już.
– Nie wierzę, że tak, o, zachciało ci się mnie odwiedzić i pogadać. O co chodzi? Matka umarła?
Ojciec wzdrygnął się na te słowa. Zdziwił się, że tak łatwo wyszły ust z jego syna, bez zastanowienia, bez emocji, jakby rozprawiali o pogodzie.
– Tak – przyznał mu rację.
– Kiedy pogrzeb?
– Już był. Wiem, że byś nie przyszedł, ale czułem powinność, żeby ci o wszystkim powiedzieć.
– Mogłeś zadzwonić...
– Podejrzewam, że nie raczyłbyś odebrać. Chciałem to załatwić na żywo. Lata się nie widzieliśmy, nawet na święta nie przyjeżdżasz – powiedział z wyrzutem.
– Czego się spodziewałeś?
– Że po tylu latach pozbędziesz się urazy – odparł twardo, wstając z fotela.
Lambert zacisnął pięści, odwrócił się i udawał, że poprawia coś przy sukni, dokleił dwa ostatnie koraliki, leżące uprzednio na krześle. Coś rozkleiło go na samym początku, nie wygra z nim na słowa, nawet nie chciał próbować, pozostawała mu chłodna ignorancja. Nie odzywał się.
– To twoja matka...
– Co mi po matce, która mnie nigdy nie kochała?! – uniósł się Lambert. – Uprzykrzała mi życie, kiedy tylko byłem z wami! Dalej nie rozumiem... – urwał. Ojciec patrzył na niego wyczekująco. Klatka piersiowa szybko mu się unosiła. – Nie rozumiem, dlaczego mnie nie oddała... Dlaczego chociażby nie wyrzuciła na próg. Skoro mnie nie chciała...
Znowu nagle urwał i oparł się o stolik obok i pochylił głowę. Nie umiał już mówić, ukrywając uczucia. Okłamywał i siebie, i swojego ojca. Matki, co prawda, zawsze nienawidził, ale nie mógł powiedzieć, że takim samym uczuciem darzy ojca. Wszystkie dobre, choć nieliczne, wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z nim – mężczyzna dużo pracował, aby ich utrzymać, ale znajdował niekiedy czas dla swojego syna, umiał z nim rozmawiać, zabierał go na spacery nad jezioro. Zawsze jednak bolała go jego obojętność względem psychicznych krzywd, jakie mu wyrządzała. Nie stawiał jej się, jakby udawał, że niczego nie widzi, a młody Lambert nigdy nie pytał, dlaczego tak postępuje.
– Jesteś też moim dzieckiem, Lambert – odezwał się po dłuższej chwili milczenia. Głos miał spokojny. – Nie pozwoliłem jej się ciebie pozbyć. I nie próbuj mi mówić, że źle zrobiłem i że lepiej by ci było gdzie indziej. Nie zachowuj się jak szczeniak, nie przyszedłem tutaj, żeby rozgrzebywać z tobą przeszłość...
– Więc po co? – warknął Lambert, nie patrząc na niego.
– Zapytać, czy widzisz szanse na odbudowanie więzi, której... której właściwie nigdy nie było. Chcę jednak wierzyć, że nie jest za późno. – Podniósł się z fotela i westchnął głośno. Podszedł do manekina, na którym Lambert zawiesił suknię dla Oli. – Obaj mieszkamy sami, w pustych domach. Samotni.
– Skąd wiesz, że jestem samotny? – Czarnowłosy w końcu odchylił głowę i spojrzał na swojego rodziciela.
– Bo albo dalej jesteś chłopaczkiem, który nie umie okazywać uczuć, jakiego cię zapamiętałem, albo próbujesz poświęcać wszystko dla pracy i jednocześnie wmawiasz sobie, że nic więcej ci nie trzeba. Albo jedno i drugie.
Lambert ciężko usiadł na krześle, na którym leżały jeszcze skrawki białego materiału i skrzywił się. Czuł na sobie spojrzenie towarzysza, ale unikał go, żeby nie wytrącić się znowu z równowagi. Jak on mógł tak od razu go przejrzeć?
– Umiesz ty chociaż kochać innych ludzi? – zapytał nagle ojciec.
Lambert zagryzł wargi i pokiwał głową. Serce podchodziło mu do gardła.
– Tak... Nie wiem, czy to lepiej.
Schował twarz w dłoniach. Starszy mężczyzna podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
– Dobra, dobra, tylko mi tu nie rycz. Niepotrzebnie pytałem. – Oparł się o najbliższą ścianę, nie puszczając go z wzroku. – To jak? Damy sobie szansę?
Lambert wyjął twarz z dłoni i znowu pokiwał głową.
– Mam przyjechać do domu? – zapytał ojca.
– Zobaczymy. Nie uwzględniałem w planie powrotu z Warszawy, więc na razie potrzebuję noclegu.


♦♦♦

Wiem, że nawaliłam z tak długą przerwą w publikowaniu tutaj, jednak nie dość, że miałam ostatnio sporo obowiązków, to jeszcze mój komputer postanowił zakończyć swój żywot, a razem z nim przepadły wszystkie moje pliki. Od jakiegoś czasu mam już nowy, więc jestem z powrotem. Mam trochę zaległości w czytaniu i komentowaniu u Was, niedługo postaram się wszystko nadrobić. Pozdrawiam ;)

wtorek, 28 marca 2017

Rozdział 10


Siedzieli razem na balkonie luksusowego mieszkania Oli. Jej rodziców nie było w domu, mogli więc spokojnie rozmawiać na każdy temat i robić wszystkie rzeczy, jakie zapragnęli. Oparła głowę o balustradę i wpatrywała się w migoczące gwiazdy na czystym, letnim niebie, włosy rozwiewał jej ciepły wietrzyk. Pozwoliła sobie na chwile beztroskiego relaksu, czemu od dłuższego czasu tego dnia sprzyjały okoliczności i to nie tylko piękna pogoda, dobry humor czy brak natłoku obowiązków. Przeniosła wzrok na swojego towarzysza. Miron, podobnie oparty, zamknął oczy i wsłuchiwał się w szum miasta uwielbiany przez ich oboje. Siedział całkiem nieruchomo, prawie jak posąg, a to wrażenie potęgowała jego blada, gładka skóra i zawsze tak samo idealnie ułożone włosy. Uwielbiała go dotykać, mierzwić gęstą blond czuprynę – to zawsze największa przyjemność. Pachniał też nieziemsko i wykorzystywała każdą okazję, by paść mu w ramiona i móc wdychać jego delikatną woń.
Przez ostatnie tygodnie ich relacja mocno się zacieśniła. Ola stała się regularną bywalczynią w studiu Lamberta i Mirona. Wszystko ją do niego ciągnęło, zarówno możliwość głębszego obcowania ze sztuką, jak i przebywanie z tymi, którzy ją tworzyli. Tworzyli lepiej niż ktokolwiek inny, o kim dane jej było usłyszeć, z niezwykłą pasją i oddaniem. Z początku głównie przyglądała się ich pracy, rozmawiała na związane z nią tematy, chciała uczyć się poprzez obserwację, ale po pewnym czasie to przestało wystarczać. Zaczęła tworzyć sama, nawet w dziedzinach, o których miała niewielkie pojęcie. Nie trudno się domyślić, że wychodziło jej to marnie, ale z ich pomocą z dnia na dzień szło coraz lepiej, brała sobie do serca każdą uwagę, krytykę i wskazówki, co dawało najlepsze efekty. Procesy twórcze pochłonęły ją całkowicie…
– Zastanawiałaś się kiedyś – zaczął mówić Miron– co by było, gdybyśmy zajmowali się w życiu czymś innym? Albo dlaczego zaczęliśmy robić to, co robimy… – Poderwał się nagle i oparł plecami o balustradę. – Kurcze, to materiał na wiersz, ale ja nie mam pojęcia, po co to wszystko robię i do czego jest mi potrzebna ta cała sztuka, chociaż nie umiem żyć bez niej.
– Myślę, że to pytanie do Lamberta. On zawsze pięknie mówił o sztuce.
– Chciałem wiedzieć, co ty myślisz… – powiedział ciszej, nie patrząc na nią.
– Sporo się nauczyłam, pracując z wami. Zaczęłam inaczej odbierać sztukę i teraz widzę, jak ważne jest zostawienie dla odbiorców otwartych drzwi, żeby mogli i chcieli szukać, odkrywać. myśleć, a nie tylko karmić oczy czy uszy. Nie pomyślałeś kiedyś, że to może pomagać ludziom, że jest pewnym sposobem komunikacji w naszym gatunku, pozostawieniem znaków po sobie, przesłania, które nas dręczy, żeby inni również się nad nim zastanowili?
– Komunikowanie się z samym sobą też – wtrącił Miron. – Za każdym razem, gdy coś tworzymy, musimy walczyć ze sobą, żeby to z siebie wyciągnąć. Widzę to u ciebie, czuję u siebie, a najbardziej widzę to u Lamberta. Jak nocami, gdy pracujemy, z każdym nowym projektem widzę u niego ból w oczach, jakby robił sobie coś złego. On cały jest inny, gdy tworzy, odkrywa czarne karty swojego umysłu. Wiele rzeczy na świecie już widziałem, ale oczu, które by świat miały zmienić, jak żyw nie. Aż poznałem jego… On jest chory, popieprzony po całości.
– Jest chory. Nikt nigdy w tak krótkim czasie nie zmienił tak diametralnie mojego życia…
– On nierzadko był dla ciebie po prostu paskudny. Wrzeszczał na ciebie, krytykował cały czas. To nie było potrzebne.
Ola spojrzała w niebo i pomyślała przez chwilę o tych przykrych chwilach spędzonych z Lambertem. Zawsze był bardzo surowy, prawił jej reprymendy za każda okazaną słabość.
– Było potrzebne. Jestem dzięki niemu trochę silniejsza.
– To akurat prawda, ale myślę, że to by przyszło z czasem. Bez tej jego, powiedzmy, pomocy. On tylko niepotrzebnie cię krzywdził, wymuszał zachowania, które według niego są wartościowe. Chce cię zmienić, tak jak cię ostrzegałem miesiące temu, nie widzisz? Potrafi zachować w tym umiar, dyskrecję, ale ciągle ingeruje w ciebie za bardzo. Nikt nie powinien tak robić.
– On chce dobrze. Nie czuję się z tym źle…
– Bo dałaś się zmanipulować! – oburzył się Miron, gwałtownie gestykulując rękoma.
– Czy teraz ty przypadkiem nie starasz się za bardzo ingerować?
Ola wyprostowała się i stanęła naprzeciwko Mirona. Jej pierś unosiła się szybko przez zdenerwowanie. Otaksowała jego sylwetkę, potem spojrzała na twarz, z której bardzo szybko zniknęło wcześniejsze poruszenie, patrzył na nią spokojnie, smutno, zupełnie inaczej niż kiedykolwiek.
– Ja też chcę dobrze. Dla Ciebie. I dla nikogo innego – powiedział cicho.
Dziewczyna milczała. Miron odbił się od balustrady, zrobił krok i czule ją objął. Schował twarz w jasnych włosach, chłonął delikatny zapach perfum. Począł całować jej szyję, nie spotykając się z żadnymi protestami, a wiedział, że nikt nigdy jej jeszcze tak nie całował.
Do domu wracał godzinę później, ciągle czując smak jej ust na swoich wargach.

♦♦♦

Chyba nigdy nie dostał tak dobrej oferty. W dłoniach trzymał umowę, którą miał zawrzeć z japońskim magazynem i w jej ramach pojechać tam z jedną ze swoich modelek na tydzień… Miał pojechać do Tokio współpracować z najpopularniejszym tam magazynem i jeszcze mu za to zapłacą. To będzie niesamowity zwrot w jego karierze fotografa.
Pod znakiem zapytania stała tylko ta jedna modelka, która miał ze sobą zabrać. Nie dali dla niej żadnych wytycznych czy warunków, ale i tak Lambert nie miał ani jednej modelki gotowej do wzięcia ze sobą w podróż, a musiał wywiązać się z warunków umowy podobnie jak sam magazyn.
Postanowił w końcu podjąć decyzję tak spontanicznie, na ile było go stać. Mimo późnej pory, ubrał kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Prawie biegiem dostał się pod wieżowiec, gdzie mieszkała Ola. Zadzwonił i od razu drzwi na klatkę zostały mu otworzone. Na schodach wpadł na Mirona – chłopak był trochę zasapany i zaczerwieniony na policzkach. Uśmiechnął się do niego dziwnie, nie w swoim stylu i popędził na zewnątrz. Lambert nawet nie próbował go zatrzymywać, nie miał zresztą teraz głowy do rozmów.
Zadzwonił dzwonkiem do mieszkania na najwyższym piętrze. Po paru sekundach otworzyła mu dziewczyna w wyraźnie dobrym humorze, włosy miała lekko rozczochrane, oczy błyszczące jak dwa małe kryształki. Było w nich coś, czego jeszcze wcześniej nie widział, ale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać.
– Coś się stało? – zapytała trochę zdziwiona późną porą odwiedzin Lamberta.
– Dostałem propozycję – zaczął od razu. Chciał jej to jak najszybciej powiedzieć. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. – Wyjeżdżam na tydzień do Japonii zrobić zdjęcia do najlepszego tamtejszego magazynu.
– To świetnie! – niemal wykrzyknęła.
– W umowie jest warunek, że mam zabrać ze sobą jedną modelkę, która weźmie udział w sesji…
Ola poderwała głowę i spojrzała mu głęboko w oczy, próbując z nich cokolwiek wyczytać. Albo jej się wydawało, albo na twarzy Lamberta pojawił się cień uśmiechu, co zawsze wyglądało na jego licu niewiarygodnie i dziwnie.
– Pojedziesz ze mną?
Ola odwróciła się od niego i kilka razy obeszła przedpokój. Przetarła twarz dłońmi w geście zdziwienia, co wyglądało nieco komicznie.
– Nie wiem, czy dam radę… – wydusiła z siebie w końcu.
– Nie myśl o tym – przerwał od razu. – Powiedz tylko, czy chcesz. Reszta jest w moim interesie. – Podszedł krok bliżej i spojrzał na nią. Widział u niej zakłopotanie i wątpliwości, może nawet strach. Miał ochotą, aby ją pogłaskać zachęcająco po policzku, założyć niesforny loczek za ucho w niemal ojcowskim geście. Powstrzymał się przed tym jednak ostatkiem sił.
– Tak… Tak, pojadę z tobą – powiedziała, kiwając głową. Nie spojrzała na niego, ale czuła na sobie jego przeszywające spojrzenie.
– Cieszę się. Kiedy wrócą twoi rodzice? Będę musiał z nimi porozmawiać.
– Kiedy mielibyśmy tam wyjechać?
– W sobotę za dwa tygodnie. I oczywiście zostanie nam kilka dni na zwiedzanie Tokio. Jestem pewien, że ci się tam spodoba i cieszę się, że mogę cię tam zabrać.
Ola ciągle na niego nie patrzyła.
– Czemu chcesz tam zabrać mnie? Tyle miałeś prawdziwych modelek, a ja nie mam o tym bladego pojęcia.
– Zadbam o to, żeby wszystko wyszło, jak powinno. Na pewno ci się uda.
Chwila ciszy.
– Dziękuję Lambert… Nie wiem, czy dobrze robisz, ale dziękuję.
Aveline Gross (Land Of Grafic)