Tekst

Czym jest teraz sztuka? Kim są artyści? Dlaczego potrzebujemy sztuki? I dlaczego artyści potrzebują... siebie?
Młoda dziewczyna z twórczym potencjałem w dość nieprzyjemnych okolicznościach spotyka doświadczonego życiem mężczyznę, którego dzieła są równie gorzkie i ciemne jak on sam. A życie staje się gorzkie i ciemne, gdy zajmujemy się równie paskudnymi sprawami. Czy dwie osoby z zupełnie innych światów odnajdą nić porozumienia? Czy pokazanie najgorszych stron swoich umysłów pomoże, czy tylko odstraszy?

Menu

poniedziałek, 15 maja 2017

Rozdział 11


– Myślisz, że to dobra decyzja?
Miron wpatrywał się w nią i gładził jej drobną dłoń, leżąc obok na łóżku w swoim skromnym mieszkaniu wyjątkowo tego dnia czystym i posprzątanym. Do piersi przyciskał czarny, gruby notes przeznaczony na wstępne wersje jego wierszy, które chciał jej pokazać i zapytać o opinię i odczucia. Wobec jego tworów zawsze miała bardzo bogate przemyślenia, lubiła zastanawiać się nad tym, co miał na myśli, dobierając takie a nie inne słowa, odczytywać z nich jego uczucia.
– Całą noc o tym myślałam.
Myślała, mimo że już się zgodziła. Miała mnóstwo wątpliwości, Lambert ją zaskoczył, a ona nie była profesjonalną modelką, w dodatku takich Lambert znał co nie miara. Dlaczego ją poprosił? Przemyślał to chociaż? Nie miała o niczym bladego pojęcia, może znała tylko kilka wskazówek kiedyś jej udzielonych i trików ułatwiających korzystne wyjście na zdjęciu. Teraz miała jeszcze większe wątpliwości, widząc reakcję Mirona. Jego twarz się nie zmieniła, nie uśmiechnął się, nie ucieszył, nawet nie próbował udawać radości. On – wiecznie beztroski i rozradowany życiem człowiek.
– Nie powinnam jechać? – zapytała, wtulając się w jego ramię. Nagle mimo tej bliskości poczuła się, jakby panował między nimi ogromny, chłodny dystans.
– Nie podoba mi się to, skarbie – zaczął. – Ledwo dostał propozycję, a już wie, że chce zabrać ciebie, mimo że poznał już wcześniej mnóstwo doświadczonych modelek. Wątpię, żeby wszystkie wkurzałyby go tak bardzo, że nie zniósłby ich towarzystwa przez kilka dni w Tokio. Coś mi tu śmierdzi, to nie w jego stylu... Lubi mieć wszystko przygotowane, zaplanowane i pewne.
– Przecież nie zrobi mi krzywdy...
– Skąd możesz to wiedzieć? – Miron podniósł się do pozycji siedzącej, zrzucając ją tym ze swojego ramienia i westchnął głośno. – Lambert potrafi być nieobliczalny, gwałtowny, sama wiesz. W dodatku ciebie traktuje szczególnie, kto wie, jak jeszcze to szczególne traktowanie może się ujawnić. Nie zdziwiłbym się, gdyby chciał cię...
Zamilkł, słowa utkwiły mu w gardle. Uciekł wzrokiem od dziewczyny i wbił go gdzieś w podłogę.
– Mówisz tak o nim – odezwała się – a przecież się przyjaźnicie.
– To, że się przyjaźnimy, nie znaczy, że nie widzę jego wad i skłonności. Wręcz przeciwnie. I tak zrobisz, co uważasz, i tak pojedziesz, to dla ciebie szansa na coś więcej, ale jeżeli on skrzywdzi cię jakkolwiek podczas tego wyjazdu, to przysięgam, że go zatłukę. Mam gdzieś, że mi płaci i mnie uczy, że zawsze był dla mnie jak mentor. Po prostu go zabiję.
Ola drgnęła na jego słowa, wnętrzności skręciły jej się ze zdenerwowania. Nie mogła puścić mimo uszu tego, co mówił Miron, nie tylko dlatego, że był dla niej ważny, ale po prostu miał rację.
Chłopak z powrotem zwrócił na nią wzrok i widząc jej zmieszaną, zlęknioną twarz, odłożył notes na bok i przytulił ją do siebie, złożywszy delikatny pocałunek na czole. Dziewczyna schowała się w jego ramionach. Nie chciał już więcej mówić i dokładać jej stresu ani przekonywać, aby nie jechała. Wiedział, że to szansa i, jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, 
oboje zdobędą rozgłos. Może nie powinien też snuć takich domysłów na temat Lamberta i jego możliwych zamiarów? Może on faktycznie na celu zawsze miał tylko jej dobro i nawet chociażby nie umiał jej tego przekazać w odpowiedni sposób? Nigdy nie zauważył, by chciał naruszyć jej osobistą przestrzeń, nawet nie zdarzało mu się jej dotykać. Nie zmieniało to jednak faktu, że Miron chciałby mieć ją ciągle na oku, pilnować, aby nic jej się nie stało. Pewnie nie powinien się wtrącać, był tylko jej chłopakiem, a nie ojcem czy starszym bratem, nie miał prawa kontrolować wszystkiego, co robi.
– Chyba trochę za bardzo się przejmuję – powiedział po chwili. – Po prostu się o ciebie martwię, wybacz. Życzę ci jak najlepiej, rozwijaj się dalej. Z Lambertem masz duże możliwości.
Cmoknął ją w usta.
– Przeczytasz mi w końcu te wiersze? – zapytała z uśmiechem.


Przebił igłą kolejny raz delikatny materiał i przeciągnął jasną nić. Jeszcze kilka takich pociągnięć i będzie gotowa. Napracował się nad nią, nigdy nie pracował nad tak wymagającym ubiorem, prawie jakby robił prawdziwą suknię ślubną, choć na pewno nie był tak zdolny, jak ci, co zajmowali się tym z zawodu. Sięgała kostek, cała była biała, rozkloszowana, bez rękawów czy ramiączek, z wyprofilowanymi piersiami, od talii do góry materiał wyłożony drobnymi kryształkami odbijającymi każdy najmniejszy promyk światła. W pełnym słońcu wręcz oślepiała i dokładnie o to mu chodziło. Sesja miała na celu zestawienie dwóch kobiet: młodą, szczupłą, pewną siebie i fizycznie idealną oraz starszą, niemal otyłą, cieleśnie już zniszczoną przez upływ lat.
Zawsze podobały mu się zestawienia na podstawie kontrastu, lubił się w nim zatracać, dziwić, jak wiele różnic może dzielić ten sam, jeden gatunek ludzki. Tyle nas jest, a każdy zupełnie inny. Rozkochiwał się w kontrastach, chociaż jeszcze bardziej kochał sztukę przedstawiającą okrucieństwo – to najlepiej przedstawiało jego pesymistyczną, gorzką wizję świata, gdzie niemal nie widział pozytywów.
Nie mógł się doczekać reakcji Oli, postarał się bardziej niż kiedykolwiek. Całą swoją uwagę skupił znowu na przyklejaniu ostatnich brylancików.
Aż nagle usłyszał głośne pukanie do drzwi i prawie upuścił tubkę z klejem. Położył ją na skrawku materiału na stoliku, żeby nie polepić niczym podłogi i podszedł do drzwi. Nie spodziewał się nikogo, a jednymi osobami, które mogłyby chcieć go odwiedzić to Ola i Miron, ale że nikt nie dzwonił, mógłby to być tylko ktoś z sąsiadów. Przeczesał palcami nieułożone włosy i otworzył drzwi.
Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, gdy zobaczył przed sobą dobrze znaną postać i smukłą, wysoką sylwetkę, siwe, choć gęste włosy, twarz o ostrych rysach pokrytą zmarszczkami, ciemne oczy – jego oczy. Nabrał nerwowo powietrza, gardło zacisnęło mu się w ciasny supeł jak w najgorszej fazie płaczu, uniemożliwiając wypowiedzenie słowa, poczuł charakterystyczne pieczenie oczu, zwiastujące to, czego większość mężczyzn się wstydzi.
– Witaj, synu – powiedział mężczyzna, mierząc go wzrokiem. Głos miał spokojny, melodyjny, taki jak Lambert zapamiętał. Pamiętał nawet, gdy ten głos wyśpiewywał mu kołysanki na dobranoc w dzieciństwie. – Mogę wejść?
Lambert cofnął się w krok, pozwalając mu przekroczyć próg ciasnego mieszkania. Ojciec niewiele się zmienił przez ostatnie lata, tylko trochę posiwiał, ale wyglądało na to, że dalej trzymał formę.
– Co tu robisz? – wydusił w końcu. – W ogóle w Polsce?
– Przyjechałem odwiedzić syna – powiedział, rozglądając się po pokoju, aż napotkał białą suknię uszykowaną dla Oli. – Bierzesz ślub?
– Nie – odparł od razu zdziwiony pytaniem. Odchrząknął. – To do sesji. Do magazynu.
– Czyli miałeś rację, że da się wyżyć po tej całej akademii filmowej, z fotografii i tak dalej. Przyznam, że długo w ciebie nie wierzyłem, tak samo jak w to, że znajdziesz żonę i założysz rodzinę.
Lambert patrzył, jak siwowłosy rozsiada się na fotelu na środku sypialni połączonej z salonem. Nie odzywał się ani słowem, nie pozwalał mu szok – wizyta kogokolwiek z rodziny po tylu latach była abstrakcyjna, nie liczył na to, nawet tego nie potrzebował, żył tak, jakby nie miał rodziców, a nagle spotkało go takie zaskoczenie. Teraz jego ojciec wodził wzrokiem po wszystkim w ich zasięgu wzroku, aż w końcu przeniósł go na niego. Ciemne oczy, bystre spojrzenie, nie sposób przed nim kłamać.
– Szczęśliwy chociaż jesteś? – zapytał mężczyzna. Lambert spuścił wzrok w geście zakłopotania i pokonania, chociaż nie wiedział, czym ojciec go pokonał, ale tak poczuł się od razu, gdy go zobaczył w progu swojego mieszkania. Dawno tego nie doznał i nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, czy da mu to cokolwiek wartościowego, czy tylko kolejną nieprzespaną noc.
– Błagam... – żachnął się cicho.
– No tak, tak, znowu zadaję trudne pytania...
– Czemu tu przyjechałeś? – Lambert zdobył się na bardziej zdecydowany ton.
– Powiedziałem ci już.
– Nie wierzę, że tak, o, zachciało ci się mnie odwiedzić i pogadać. O co chodzi? Matka umarła?
Ojciec wzdrygnął się na te słowa. Zdziwił się, że tak łatwo wyszły ust z jego syna, bez zastanowienia, bez emocji, jakby rozprawiali o pogodzie.
– Tak – przyznał mu rację.
– Kiedy pogrzeb?
– Już był. Wiem, że byś nie przyszedł, ale czułem powinność, żeby ci o wszystkim powiedzieć.
– Mogłeś zadzwonić...
– Podejrzewam, że nie raczyłbyś odebrać. Chciałem to załatwić na żywo. Lata się nie widzieliśmy, nawet na święta nie przyjeżdżasz – powiedział z wyrzutem.
– Czego się spodziewałeś?
– Że po tylu latach pozbędziesz się urazy – odparł twardo, wstając z fotela.
Lambert zacisnął pięści, odwrócił się i udawał, że poprawia coś przy sukni, dokleił dwa ostatnie koraliki, leżące uprzednio na krześle. Coś rozkleiło go na samym początku, nie wygra z nim na słowa, nawet nie chciał próbować, pozostawała mu chłodna ignorancja. Nie odzywał się.
– To twoja matka...
– Co mi po matce, która mnie nigdy nie kochała?! – uniósł się Lambert. – Uprzykrzała mi życie, kiedy tylko byłem z wami! Dalej nie rozumiem... – urwał. Ojciec patrzył na niego wyczekująco. Klatka piersiowa szybko mu się unosiła. – Nie rozumiem, dlaczego mnie nie oddała... Dlaczego chociażby nie wyrzuciła na próg. Skoro mnie nie chciała...
Znowu nagle urwał i oparł się o stolik obok i pochylił głowę. Nie umiał już mówić, ukrywając uczucia. Okłamywał i siebie, i swojego ojca. Matki, co prawda, zawsze nienawidził, ale nie mógł powiedzieć, że takim samym uczuciem darzy ojca. Wszystkie dobre, choć nieliczne, wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z nim – mężczyzna dużo pracował, aby ich utrzymać, ale znajdował niekiedy czas dla swojego syna, umiał z nim rozmawiać, zabierał go na spacery nad jezioro. Zawsze jednak bolała go jego obojętność względem psychicznych krzywd, jakie mu wyrządzała. Nie stawiał jej się, jakby udawał, że niczego nie widzi, a młody Lambert nigdy nie pytał, dlaczego tak postępuje.
– Jesteś też moim dzieckiem, Lambert – odezwał się po dłuższej chwili milczenia. Głos miał spokojny. – Nie pozwoliłem jej się ciebie pozbyć. I nie próbuj mi mówić, że źle zrobiłem i że lepiej by ci było gdzie indziej. Nie zachowuj się jak szczeniak, nie przyszedłem tutaj, żeby rozgrzebywać z tobą przeszłość...
– Więc po co? – warknął Lambert, nie patrząc na niego.
– Zapytać, czy widzisz szanse na odbudowanie więzi, której... której właściwie nigdy nie było. Chcę jednak wierzyć, że nie jest za późno. – Podniósł się z fotela i westchnął głośno. Podszedł do manekina, na którym Lambert zawiesił suknię dla Oli. – Obaj mieszkamy sami, w pustych domach. Samotni.
– Skąd wiesz, że jestem samotny? – Czarnowłosy w końcu odchylił głowę i spojrzał na swojego rodziciela.
– Bo albo dalej jesteś chłopaczkiem, który nie umie okazywać uczuć, jakiego cię zapamiętałem, albo próbujesz poświęcać wszystko dla pracy i jednocześnie wmawiasz sobie, że nic więcej ci nie trzeba. Albo jedno i drugie.
Lambert ciężko usiadł na krześle, na którym leżały jeszcze skrawki białego materiału i skrzywił się. Czuł na sobie spojrzenie towarzysza, ale unikał go, żeby nie wytrącić się znowu z równowagi. Jak on mógł tak od razu go przejrzeć?
– Umiesz ty chociaż kochać innych ludzi? – zapytał nagle ojciec.
Lambert zagryzł wargi i pokiwał głową. Serce podchodziło mu do gardła.
– Tak... Nie wiem, czy to lepiej.
Schował twarz w dłoniach. Starszy mężczyzna podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
– Dobra, dobra, tylko mi tu nie rycz. Niepotrzebnie pytałem. – Oparł się o najbliższą ścianę, nie puszczając go z wzroku. – To jak? Damy sobie szansę?
Lambert wyjął twarz z dłoni i znowu pokiwał głową.
– Mam przyjechać do domu? – zapytał ojca.
– Zobaczymy. Nie uwzględniałem w planie powrotu z Warszawy, więc na razie potrzebuję noclegu.


♦♦♦

Wiem, że nawaliłam z tak długą przerwą w publikowaniu tutaj, jednak nie dość, że miałam ostatnio sporo obowiązków, to jeszcze mój komputer postanowił zakończyć swój żywot, a razem z nim przepadły wszystkie moje pliki. Od jakiegoś czasu mam już nowy, więc jestem z powrotem. Mam trochę zaległości w czytaniu i komentowaniu u Was, niedługo postaram się wszystko nadrobić. Pozdrawiam ;)

2 komentarze:

  1. NA ANIOŁA :D
    W końcu rozdział! Cieszę się niezmiernie.
    Scena początkowa - moja ulubiona :3 to bardzo słodkie i też racjonalne, biorąc pod uwagę zachowanie Lamberta, że Miron tak martwi się o Olę. Pozostaje pytanie, czy ona zgodzi się jechać, czy potwierdzi, że jedzie i nie wywinie się. Mogłaby to zrobić. Widać, że jej wewnętrzny głosik i ten zewnątrzny (Miron) nakłaniają ją do pozostania w Polsce.
    Ciekawe jak to wszystko się potoczy...
    A wizyty ojca Lamberta to się nie spodziewałam :o totalnie mnie tym zaskoczyłaś. Po jego początkowej gadtce sądziłam, że był jakiś rygorystycznym draniem, który próbował usztywnić w życiu Lamberta i wyznaczać mu ścieżki życia, ale nie. Pomyliłam się, ojciec wydał się bardzo spoko, mówiąc kolokwialnie i chyba nawet go polubiłam, a nawet poczułam coś na zasadzie współczucia do niego, chyba większe niż do Lamberta i jego życia, jakie zafundowała mu matka. To może nieco wyjasniać, dlaczego właśnie Lambert jest jaki jest.
    Naprawdę się cieszę, że udostępniłaś nam kawałek z życia pana Lamberta ;)
    Mam nadzieję, że już nie znikniesz na tak długo :o nie chcę nie czytać Twojego opowiadania.
    Czekam na więcej Oli i Mirona, bo naprawdę są interesujący :3
    Starsznie mnie ciekawi, co Lambert będzie robił podczas wizyty ojca i przede wszystkim jak to na niego wpłynie, a w konsekwencji na zachowanie wobec Mirona i Oli, zwłaszcza jej. Tym bardziej, że nadal do końca nie wiadomo jakież to uczucie do niej Lambert żywi. I moim zdaniem obawy Mirona są słuszne. Ja, jak to ja, czekam, aż jakaś jego obawa się spełni, heh. Wiem, że to okrutne, ale... czuję, że coś się stanie...
    Czekam do następnego rozdziału :3
    PS: Miron nie mógłby jechać z nimi? Byłoby ciekawe, ale ciekawe też, czy może jechać...

    Pozdrawiam, weny i inspiracji :)
    cieniste-senne-marzenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. To słodkie w jaki sposób Miron troszczy się o dobro Oli. Widać, że mu na niej zależy.

    Nie spodziewałam się wizyty kogokolwiek z rodziny Lamberta. Ojciec wydaje się miłym człowiekiem, który zna swojego syna mimo tej długiej rozłąki. Może warto mu dać szansę?

    Czekam aby zobaczyć co zrobi Lambert. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Aveline Gross (Land Of Grafic)